Menu


1879-1929


Lata 20-40 XX wieku


Lata 50–80 XX wieku


Wydarzenia w komunikacji w 1946 roku

* * *

Skok na kasę miejskich tramwajów - historia prawdziwa

Nikomu niepotrzebni byli partyzanci zorganizowali w 1946 roku skok na kasę miejskich tramwajów w Szczecinie

Dwa miesiące i cztery dni po napadzie porucznik Aaron Zimerman, naczelnik wydziału śledczego UB na odwrocie hitlerowskiego dokumentu pisze list do szczecińskiego sądu rejonowego. Zależy od niego los "Śmigłego". Przez 65 lat papier tylko trochę pożółkł Zimerman: "Bezwzględnie wrogo nastawiony do ustroju państwa, zdecydowany do dalszej bezwzględnej i bezpardonowej walki z demokracją. Osobą swą wpływał demoralizująco na otoczenie czyniąc ludzi uczciwych mordercami i wyrzutkami społeczeństwa. Jednostka w typie wybitnie ujemnym i szkodliwym".

Dezercja

Jest grudzień 1945 roku. Tarnów. Janusz Leśniewski, były dywersant z AK "Kostek" specjalizujący się w podkładaniu ładunków wybuchowych opuszcza koszary 5. brygady pancernej Wojska Polskiego.

Leśniewski, rocznik '24, wstępuje do wojska w sierpniu 1944 roku, kiedy jego oddział partyzancki rozwiązuje się. Początkowy przydział: zwiad konny 34. pułku piechoty. Potem kompania desantowa brygady pancernej. Zimą 1944/45 zostaje ranny podczas walk na Pomorzu. Po upadku III Rzeszy, jego jednostkę rzucają po całej Polsce. Leśniewski ciężko choruje i nie zamierza dalej służyć w komunistycznym wojsku.

Razem z nim dezerteruje jego kumpel Bronisław Szczepański. W cywilnych ubraniach jadą koleją na Dolny Śląsk, ale nie znajdują tam dla siebie miejsca. Potem wpadają do rodzinnego Żyrardowa. Tam "Kostek" spotyka się ze swoją dawną dziewczyną Jadzią. Boi się, że będą go szukać w rodzinnych stronach. Wyjeżdża z postanowieniem, że zacznie nowe życie na Ziemiach Odzyskanych.

W lutym 1946 roku pojawia się w Szczecinie. Zatrudnia się jako urzędnik w skarbówce. Dostaje mieszkanie przy ul. Bogusława. Wtapia się w tłum repatriantów ze Wschodu, osadników z Wielkopolski, Żydów czekających na statki mające ich zawieźć do Palestyny, szabrowników i Niemców, których wciąż mieszka tu kilkadziesiąt tysięcy.

Dwa miesiące później w mieście odbywa się wielki propagandowy zlot "Trzymamy Straż nad Odrą". Młodzież wygwizduje Bieruta i skanduje nazwisko Mikołajczyka. W tym samym czasie na wschodzie województwa pojawiają się straceńcy z 5. Wileńsiej Brygady AK. Dowodzi nimi major Zygmunt Szyndzielarz "Łupaszka". Oni wierzą w pomoc Zachodu i przyszłą rozprawę z Sowietami. Atakują posterunki UB, likwidują agentów bezpieki. Inni zakładają organizację BOA (Bojowy Oddział Armii) działającą w okolicach Szczecinka. Jeszcze inni pod lipnymi nazwiskami próbują rozpocząć nowe życie albo liczą na ucieczkę na Zachód.

Tak, jak pracujący w Służbie Ochrony Kolei na szczecińskim dworcu Jan Zieliński, w rzeczywistości - Stanisław Sagun z wileńskiego AK.

Leśniczówka

Maj 1946. Ryszard Chwalkiewicz w pośpiechu opuszcza swoją leśniczówkę. Właśnie dostał cynk, że szuka go UB. Ten syn bojownika PPS walczącego z caratem, przed wojną zostaje pomocnikiem gajowego. W czasie okupacji wstępuje do Batalionów Chłopskich i bierze udział w wielu akcjach bojowych. Jego pseudonimy to "Pikiel" i "Śmigły". Po wojnie szuka już tylko cichej przystani. Znajduje ją w lasach pod Człuchowem jako podleśniczy.

Ale tam odwiedza go Feliks Sójka "Jastrząb", który dwa miesiące wcześniej zbiegł z więzienia w Radomiu. "Jastrząb" w czasie okupacji walczył z Niemcami jako żołnierz NSZ. Potem w słynnym oddziale "Szarego" bił się z komunistyczną władzą na Kujawach. Teraz jest woźnym w szczecińskim kuratorium. Mówi: - Będziesz potrzebny, w całej Polsce tworzą się na nowo leśne oddziały.

Do leśniczówki wpada też Henryk Piotrowski aktualnie podający się za Ryszarda Kozyrę (w rzeczywistości to partyzant o pseudonimie "Zemsta"), Tadeusz Szydłowski "Pilot", który znalazł pracę w szczecińskich tramwajach i Józef Bartosik "Junak", niegdyś w BCh. Razem konspirują. Jeśli wierzyć aktom UB, Bartosik i Piotrowski biorą udział w zlikwidowaniu wójta będącego agentem UB i akcji na młyn w Łąkach, gdzie mieli się skryć dwaj ubecy.

Kiedy w maju 1946 roku bezpieka zaczyna deptać im po piętach, uciekają do Szczecina. Chwalkiewicz z żoną zamieszkuje u ojczyma przy ul. Garncarskiej. "Junak" nawiązuje kontakt z ludźmi, którzy byli w wileńskim AK gnieżdżącymi się w mieszkaniu przy ul. Wojciecha.

Granat

Czerwiec 1946 roku Leśniewski poznaje przy wódce Henryka Zagórskiego z Łomianek, który aktualnie pracuje przy odbudowie szczecińskiego portu.

Zagórski ma siedem klas, fach rzeźnika i "kontakty". Mieszka na sublokatorce w mieszkaniu przy ul. Wojciecha razem z Janem Zielińskim i innymi wilniukami, m.in. Romanem Talmanem, który chodzi na kurs szoferski, w tym upatrując swoją przyszłość. Zagórski przedstawia Leśniewskiemu kumpli, mówiąc: "To chłopaki z lasu".

Mają podobne życiorysy i niewiele ponad 20 lat. Pracują za grosze. Popijają. Razem chodzą się kąpać w jeziorze Głębokie. Wspominają okupacyjne akcje. Ale miesiąc później, podczas przesłuchań w UB, powiedzą, że zawsze rozmawiali "o dziewczynach i kąpielach".

To Szydłowski rzuca pomysł skoku na kasę tramwajową. Wcześniej tam pracował i wie, gdzie konduktorzy przywożą kasę z dziennych utargów. Bartosik załatwia broń - pepeszę, waltera i sowiecki granat. Na udział w akcji decydują się Leśniewski, Chwalkiewicz, Bartosik, Szydłowski i Zagórski.

Jest 16 lipca 1946 roku. Spotykają się w mieszkaniu przy ul. Wojciecha. Roman Talman waha się, w końcu mówi, że się boi i nie pójdzie. Bartosik orzeka, że jest już wtajemniczony i nie ma odwrotu. Ostentacyjnie uchyla marynarkę, pod którą ma gnata. Ale Leśniewski się spóźnia. Dlatego całą akcję diabli biorą.

Kasa

17 lipca 1946 roku, remiza tramwajowa przy Lesie Arkońskim, godzina 22. Zagórski wyjmuje spod płaszcza automat i pierwszy wchodzi do środka, za nim Bartosik, który ma w kieszeni granat. Leśniewski z walterem w dłoni idzie za nimi. Talman i Szydłowski zostają na zewnątrz. Dwaj pierwsi terroryzują kasjerki i piętnastu konduktorów, z których część stoi właśnie w kolejce do kasy, aby zdać utarg.

Jeden z konduktorów powie potem na przesłuchaniu „Po ukończeniu służby pojechałem do remizy, aby oddać zainkasowane pieniądze. W tym celu stanąłem w ogonku pod kasą. Raptem usłyszałem »Napad! «. W tym momencie zauważyłem napastników toteż schowałem pieniądze do kieszeni. Napastnicy po sterroryzowaniu kasjerki zabrali kasę i odeszli”.

Konduktorzy bez oporu ustawiają się pod ścianą z rękami podniesionymi do góry. Jedni i drudzy są dla siebie uprzejmi. Kiedy jeden z pracowników miejskich tramwajów mówi, że w torbie były też jego prywatne pieniądze, Bartosik rzuca na stół plik banknotów i dodaje: "Macie chłopaki, dla was!".

Napastnicy zabierają ze sobą metalową kasę, której nie udaje im się otworzyć. Zagórski wychodzi jako ostatni. Wcześniej wyrywa kable telefoniczne i instruuje konduktorów, aby wszczęli alarm najwcześniej za pół godziny. Ci potulnie kiwają głowami. Wychodząc, rzuca, że "pieniądze zabierają ci, co za Niemca zabierali".

W lesie rozpruwają kasetkę. Mają w sumie 190 tys. zł (kilkanaście ówczesnych średnich pensji). Bartosik bierze połowę, resztę dzielą na trzy równe części. Talman na polecenie Bartosika zakopuje pepeszę i część pieniędzy w lesie. Pozostali idą spać.

Nieujęci

18 lipca 1946, przedpołudnie. Odpowiadając na pierwsze pytanie śledczych, Talman mówi: "Przyszło dwóch obywateli. Pytali, gdzie jest Janusz. Powiedziałem, że nie wiem. Wówczas dostałem trzy razy w twarz".

Pytanie, co robił dzisiaj rano, pada w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Małopolskiej. Talman zostaje zatrzymany w mieszkaniu przy ul. Wojciecha. Z miejsca zarzucają mu, że działał "w porozumieniu z członkami nielegalnej organizacji mającej na celu usunąć przemocą organa władzy zwierzchniej narodu".

W dokumentach śledztwa jest zapis: "Niezwłocznie przeprowadzone śledztwo doprowadziło do ujęcia już w następnym dniu.Ani słowa o tym, jak bezpieka wpadła na ich trop. Leśniewski zostaje zatrzymany na ulicy. Chwalkiewicz w swoim domu. Ktoś sypie, to jasne. Bartosik, Szydłowski i Zagórski figurują w aktach śledztwa jako nieujęci. Bezpieka się nie patyczkuje, śledztwo idzie gładko.

Koleżanka lokatorów z mieszkania przy Wojciecha zeznaje: "Często jeździli w teren, odwiedzali Ryśka w leśniczówce. On zdaje się był ich przełożonym w organizacji".

Akt oskarżenia jest gotowy po dwóch tygodniach. Pisze go sam szef prokuratury wojskowej Karol Kern.

Czapa

10 września 1946 roku pułkownik Henryk Holde, szef departamentu Służby Sprawiedliwości w polskim wojsku, pisze do szczecińskiego sądu: "Prezydent Bolesław Bierut z prawa łaski nie skorzystał. Wyrok podlega natychmiastowemu wykonaniu".

Wcześniej odbywa się proces. W trybie doraźnym. W szczecińskiej prasie nie ma na jego temat nawet małej wzmianki. 14 sierpnia o godz. 15 sąd udaje się na naradę. Jest bardzo krótka. Talman, który tylko stał na czatach i w śledztwie wszystko wyśpiewał, dostaje 15 lat. Chwalkiewicz, choć w ogóle nie brał udziału w napadzie - 10 lat. Leśniewski zdaniem sędziów zasługuje na śmierć. Opinia wystawiona mu przez UB niweczy szansę na łaskę Bieruta.

21 września. Leśniewski dostaje ostatniego papierosa. Plutonem egzekucyjnym dowodzi Feliks Mikołajczyk. Przy egzekucji obecny jest ksiądz Czesław Czartoryski.

Kilka tygodni po egzekucji sędzia dr Feliks Flis denerwuje się, że nie może zamknąć sprawy, bo nie dosłali mu protokołu z egzekucji. Śle ponaglenia. W końcu dostaje protokół z wykonania kary śmierci spisany na odwrocie jakiejś niemieckiej urzędowej statystyki z lat 1940/41.

W rozpadającej się niebieskiej kopercie są karteczki znalezione przy Leśniewskim. Skierowanie do wojskowego lekarza, rota przysięgi i telegram od brata z Żyrardowa: "Mamusia umierająca, przyjeżdżaj".

Łaska

21 czerwiec 1950 roku. Mecenas Zygmunt Różański reprezentujący Chwalkiewicza pisze list do Bieruta. Prosi o łaskę dla swojego klienta w następujący sposób: "Tego rodzaju przestępstwa winny być zwalczane z całą surowością prawa, dla zabezpieczenia ustroju polskiej demokracji ludowej zdążającej ku socjalizmowi. (...) Chwalkiewicz stał się ofiarą reakcji sączącej w duszę naszego narodu ferment rozbicia wewnętrznego i jad nienawiści. W zaślepieniu przystąpił do organizacji stawiającej sobie za cel walkę z ustrojem i podporządkowanie naszego społeczeństwa machinom imperialistycznych, wstecznych sił zachodu. Cała rodzina Chwalkiewicz pracuje z pożytkiem dla wykonania planu sześcioletniego". Także w tym przypadku Bierut z prawa łaski nie skorzysta.

Chwalkiewicz i Talman dzięki amnestii odsiadują połowę z zasądzonych im kar. Pierwszy z nich wychodzi w 1951 r., przenosi się do Stargardu i zostaje urzędnikiem. Drugi po wyjściu z więzienia w 1953 r. jedzie na południe kraju. Pracuje przy produkcji samochodów Jelcz. W 1976 r. pisze wniosek o zatarcie skazania.

Z akt IPN wynika, że już w nowej Polsce sądy odmawiają im wydania stwierdzenia nieważności wyroków, które mogą być podstawą do ubiegania się o zadośćuczynienie. Bo zdaniem sędziów, z archiwalnych akt wynika, że kierowały nimi pobudki merkantylne, a nie patriotyczne. Ostatnie takie postanowienie zapada w 2003 r.

Pilot

Grudzień 2011. Odnajduję Tadeusza Szydłowskiego "Pilota" w Katowicach. Chwalkiewicz, a także Talman już nie żyją. Czy przez wiele lat zadawali sobie pytanie: Kto ich zdradził? Po głowie chodzą mi też inne. Co stało się z pozostałymi uczestnikami skoku? I z połową kasy zabraną przez Bartosika. Czy byli już wtedy zwykłymi bandytami, jak mówią ubeckie akta, czy niezłomnymi żołnierzami podziemia? Co z ich organizacją?

Bohaterowie tej historii są przykładem kategorii ludzi zbędnych - mówi Jerzy Grzelak, historyk z Muzeum Narodowego w Szczecinie, który przed kilkoma laty, pracując w IPN, badał sprawę napadu na kasę tramwajów. Ani nowe państwo polskie, ani dawni towarzysze broni nie dawali im szans na normalne ułożenie sobie życia. Nie mieścili się w tamtej rzeczywistości.

Z akt IPN wynika, że w 1953 roki milicja była zdziwiona, że nie rozesłano listów gończych za Bartosikiem i Zagórskim. Nie była jednak pewna, czy nazwiska, którymi się posługiwali, były prawdziwe. Wiedzieli tylko, że Bartosik nie ma palca.

W 2008 roku Grzelak dzięki bazie PESEL odnalazł Szydłowskiego, prawdopodobnie ostatniego żyjącego uczestnika skoku, na Śląsku. Ten jednak nie chciał rozmawiać z historykiem. Dzwonię do mieszkania Szydłowskiego w Katowicach. Nie chciałbym już do tego wracać - mówi 85-letni "Pilot". Nie chcę się spotykać.

Co się z panem działo? - pytam. Uciekłem, dopadli mnie w lutym 1947 w Borach Tucholskich. Miałem bardzo ciężkie śledztwo, którego wolałbym nie wspominać. Dostałem 15 lat, siedziałem we Wronkach. Potem pracowałem w kopalni, a jeszcze później w szkole górniczej. To wszystko. Szydłowski dodaje: - Nie byliśmy bandą, tylko organizacją. Nie udało nam się. Ja w swoim procesie miałem zarzut przynależności do organizacji. Dlatego mój wyrok w nowych czasach unieważniono. Kto was zdradził? Od 1946 roku o tym myślę.

Opracowanie "Adam Zadworny", "gazeta.pl", 26 grudnia 2011 roku


* * *



Lata 90 XX wieku


Wiek XXI


Linki



Copyright © Janusz Światowy, 2002
Wszelkie prawa zastrzeżone.